Buddyzm nie jest religią, jest filozofią życia opartą o nauki Buddy – takie stwierdzenie można usłyszeć praktycznie od każdego nauczyciela. Jak to jednak wygląda w praktyce?
Buddyzm przez ponad 2.500 lat obrósł zewnętrznie w znamiona religijności: świątynie, ceremoniały, rytuały. Wewnętrznie oraz w codziennej praktyce buddyzm nadal jednak pozostał nauką o tym, jak pracować ze swoimi emocjami i mentalnymi uwarunkowaniami.
Całe nauczanie buddyjskie bazuje na podstawowym aksjomacie wygłoszonym przez Buddę: cierpienie emocjonalne jest czymś, co spotyka każdego człowieka, ale jeżeli zaczynamy świadomie z tym pracować, to każdy może znaleźć drogę od smutku czy rozpaczy do wewnętrznego spokoju i poczucia szczęścia. Dla buddystów podstawą rozwoju duchowego jest uwolnienie się od emocjonalnych i mentalnych uwarunkowań. To, w połączeniu z wewnętrznym wyciszeniem i praktykowaną moralnością prowadzi do rozwoju naszego duchowego rozwoju.
Buddyści niewiele uwagi poświęcają temu, co dzieje się z naszą duszą po śmierci ciała fizycznego. Większość nauczania buddyjskiego to są różnego rodzaju techniki, metody, podpowiedzi, jak osiągnąć szczęście i wewnętrzne wyciszenie tu i teraz. Co najważniejsze, nie ma potrzeby zostawać w tym celu mnichem czy mniszką – to jest tylko ułatwienie, bo jest mniej bodźców zewnętrznych.
Dla buddystów nieważne jest, w jakiego wierzysz boga. Istotne jest, czy odnalazłeś prawdziwe trwałe wewnętrzne poczucie wyciszenia. Nie jest to demagogia. Tak wygląda buddyzm w praktyce. Jako przykład dwie historie splatające się w jedną:
Irańczyk, urodzony w Bangkoku, po przyjściu rano do biura swojej firmy poczuł, że potrzebuje oderwać się na jakiś czas od codziennego kołowrotu. Był to dzień jego 32-gich urodzin, a w tle pogarszające się stosunki z ojcem oraz dylematy związane z założeniem własnej rodziny.
Ponieważ 2 lata wcześniej był w PaPae na 3-dniowym warsztacie medytacyjnym, skontaktowała się z nami z pytaniem, czy mógłby zostać u nas wyświęcony na mnicha, na okres jednego miesiąca. Chciał zrobić sobie miesięczną przerwę od bodźców codziennego życia, aby móc w pełni skoncentrować się na swoim wnętrzu.
Kilka dni przygotować, z których największą część zajęło tłumaczenie rodzinie, a w szczególności ojcu, powodów swojej decyzji. Jego rodzice, pochodzący z Iraku, wychowali go w duchu religii i wartości muzułmańskich. Gdy jego brat trzy lata temu postanowił się ożenić, to wspólnie z ojcem wyjechali do Iranu. Tam został zaaranżowany cykl spotkań z różnymi kandydatkami na żonę. Rodzice siedzący wspólnie przy jednym stoliku, młodzi przy stoliku obok. Na bazie krótkiej rozmowy młodzi mieli podjąć decyzję, czy chcą spędzić razem resztę życia. Ostatecznie mamy XXI wiek, więc nawet przy aranżowanych ślubach zostawia się młodym pewien margines decyzyjności. Podróż zakończyła się sukcesem, właśnie na świat przyszedł nowy członek, niewielkiej Irańskiej wspólnoty w Bangkoku.
Także sukcesem zakończyło się tłumaczenie powodów przyjęcia na okres miesiąca ślubowań mnisich. Na uroczystość mnisiego zaprzysiężenia przybyła cała rodzina włącznie z ojcem.
Teraz przenieśmy się trzy lata wstecz do Georgii w USA, do zamożnej, ortodoksyjnej chrześcijańskiej rodziny. Najstarszy syn, wychowany w chrześcijańskich szkołach, sportowiec, bogate życie towarzyskie, raptownie na ostatnim roku studiów technicznych popada w głęboką depresję. Przez ponad pół roku praktycznie nikt i nic nie jest w stanie wyciągnąć go z łóżka. Wreszcie, ktoś mu podpowiada, aby spróbował medytacji. W ten sposób trafia do buddyjskiego ośrodka, bo akurat Google podpowiedziało, że jest to najbliższe jego zamieszkania miejsce, gdzie uczą medytacji. Medytacja na tyle okazała się pomocna w walce z depresją, że w końcu zdecydował się pójść głębiej – wyjechał do Tajlandii i został na czas nieokreślony mnichem. Początkowo rodzice, w szczególności ojciec, podeszli do tego pomysłu bez entuzjazmu (eufemizm – „słowo lub wyrażenie użyte zastępczo w celu złagodzenia wyrażeń drastycznych”). Jednak, kiedy ojciec po kilku miesiącach odwiedził syna w Tajlandii i zobaczył, jaka przemiana w nim zaszła, to pojawiła się także akceptacja dla wybranej przez niego drogi.
Tak sobie teraz siedzimy trzej mnisi buddyjscy, dyskutując o różnych technikach rozpuszczania emocji związanych z dominującym ojcem. I nie ma znaczenia, kto, w jakiego Boga wierzy, bo najważniejsze jest to, jakim jesteś człowiekiem. Taki jest buddyzm – a może takie powinno być życie?