Miałem ostatnio trudny okres… oderwał mi się guzik od spodni i gdzieś potoczył się pod stół.
Zrobiłem ustawienia do setnego pokolenia wstecz. Byłem u trzech wróżek, tarocistki i łysego jasnowidza. Spróbowałem wsparcia bioenergoterapeutów, dwupunktu i kogoś, co coś tam robił szemrząc pod nosem.
Skakałem szaleńczo po śniegu wokół szałasu potów, udając wilka i żyrafę naprzemiennie.
Zrobiłem mapę marzeń i afirmowałem stojąc nago na lewej nodze przy pełni księżyca.
Nic nie pomogło. Musiałem zdecydować się na najtrudniejszą rzecz… wszedłem pod stół, znalazłem guzik i go przyszyłem.